Z zaciekawieniem przeczytałem dosyć stary wpis na blogu e-mentora autorstwa Wojtka Zielińskiego zatytułowany: “Polacy nie nadają się do e-learningu, a środki unijne tylko go hamują“. Moje zainteresowanie wynikło stąd, że podobne pytania (tezy?) stawałem od lat nieco pod prąd hurra-optymistycznym trendom właśnie na łamach e-mentora zadając otwartym kodem pytania: kto się boi e-, quo vadis i-edukacji.
Chciałbym zdecydowanie polemizować z teza, że Polacy nie potrafią sami się uczyć i są przyzwyczajeni do tego, że wiedza jest im podawana, co nie daje pogodzić się z edukacją internetową. Pierwsza część zdania chyba jest niestety prawdziwa. Od lat powtarzam, że nikt nikogo niczego nie nauczył i nie nauczy, a jedyne, czego warto “nauczać” to sztuka samodzielnego uczenia się wzmacniając te myśli stwierdzeniem, że ludzie dzielą się na nieuków i samouków. Nie mogę się zgodzić z tezą, że Polacy są przyzwyczajeni do tego, że wiedza jest im podawana, bo… wiedzy nie można po prostu podać. Wiedza rodzi się w umyśle uczącego się! Podać (przekazać) można jedynie informacje, nigdy wiedzę! Nie jest też prawdą stwierdzenie, że podawania (przekazywania) informacji nie daje się pogodzić z edukacją internetową. Multimedia i transmisje strumieniowe o których także pisałem na łamach e-mentora stanowią właśnie taki przekaz (podawanie) informacji, jaki odbywa się na chyba wszystkich salach wykładowych w Polsce. Pozostaje więc odpowiedź na pytanie, dlaczego wolimy siedzieć często w weekendy w salach wykładowych niż robić to samo (chłonąc przekaz informacji) drogą internetową.
Częściową odpowiedź na to pytanie przynosi drugie stwierdzenie: E-learning powstający w ramach projektów unijnych jest niskiej jakości, co utrwala jego wizerunek jako gorszej formy kształcenia i hamuje jego rozwój. Nie czepiałbym się w tym miejscu środków unijnych, choć być może uwaga jest słuszna, gdyż zdecydowana większość e-learningu powstaje właśnie z tych pieniędzy. Być może nie chodzi tu bynajmniej o jakość, ale o zgoła inne sprawy, właśnie wizerunek i atmosferę.
Rok temu opinie publiczną bulwersował fakt, że za ponad 45 milionów złotych MEN będzie tworzyć… e-podręczniki do 14 przedmiotów. Pamiętam do dziś jak w 2009 roku recenzent mojego projektu POKL skasował go pisząc, że podręczniki do kilkudziesięciu przedmiotów dla studiów inżynierskich i magisterskich za 12 milionów złotych to zbyt wysoka cena.
Cztery lata temu (któż o tym pamięta…) opinię publiczną bulwersowała historia Akademii Ekonomiczno Humanistycznej i Polskiego Uniwersytetu Wirtualnego. Warto sięgnąć do artykułów z 2009 i 2012 roku. Sprawę udało się “wyklepać” – PUW i AEH razem otwieraja kolejny rok akademicki, oczywiście Mszą Świętą.
Czy to było jednostkowe potknięcie, wypadek przy pracy? Bynajmniej… Drugi lider z 2009 roku Europejska Wyższa Szkoły Prawa i Administracji afiliowana przy (sic!) Instytucie Nauk Prawnych PAN nadal proponuje tytuł zawodowy magistra w 3.5 roku. Czy tak jak w 2009 możliwe jest przerabianie w jeden weekend całego przedmiotu, a czasem nawet dwóch nie wiem, być może tak.
Tak więc za istniejącą sytuacje powinniśmy serdecznie podziękować tym, którzy za grube unijne pieniądze realizowali przeróżne projekty e-learningowe o niskiej jakości. To dzięki nim w powszechnym odbiorze e-learning jest gorszą formą kształcenia.
Czy to w jakikolwiek sposób zahamuje… strumień kasy na e-Learning? Bynajmniej! Ministerstwo Edukacji Narodowej chce zgarnąć ponad 6 miliardów złotych (1,5 mld euro), z unijnych funduszy na lata 2014-2020, na kontynuację tak zwanego programu Cyfrowej Szkoły. Trzeba przecież te fundusze jakoś “przerobić”, “zagospodarować”, czyż nie?