Wrocławscy studenci z nieformalnej grupy Inicjatywa Paragrafu Czwartego mają dość uczenia się rzeczy zbędnych i strachu wykładowców przed współczesnością. Chcą aktualnej wiedzy, a nie śmieciowych wiadomości odczytywanych z pożółkłych notatek. Studentów najbardziej irytuje notoryczne marnowanie czasu na uczelni. Wykładowców interesuje głównie historia, lekceważą bieżące wydarzenia. Będzie do tego artykułu komentarz…
Zamach?
Tytuł poprzedniego wpisu – Mechanizmy cudu – może się kojarzyć z… mechanizacją skrzydła i … zamachem. Cóż, najłatwiej jest wszystko wyjaśnić nawiązując do teorii spiskowej. Spisek europejski, moskiewski a może wręcz transgalaktyczny ma od 23 lat zniszczyć polską naukę i szkolnictwo wyższe i sprowadzić nas do funkcji konsumenckiej kolonii i szlaku tranzytowego. A poza tym ludzie wykształceni są groźni, bo za dużo myślą i mogą jeszcze coś wymyślać. Tak więc najłatwiej jest powiedzieć, że to nie ja, nie my tylko ci mityczni oni. Ale ta sytuacja jest niestety o tyle skomplikowana i trudna, że ci oni to my, emanacja środowisk akademickich. Sejm jest dokładnie taki, jaki wybierający go obywatele. Ministerstwa i inne wszelakiej maści urzędy to obraz kraju, społeczeństwa. Kolejni ministrowie są dokładnie tacy, jak środowisko, z którego się wywodzą.
Nie było więc żadnego zewnętrznego spisku. Była zwyczajna polska bylejakość, tumiwisizm a może wręcz głupota. Mleczko się wylało i teraz są tego efekty. Wykształciliśmy setki tysięcy kiepskich absolwentów. Tego się już nie zmieni. Wobec zbliżającego się niżu warto skorzystać z tej okazji, jaką niesie los i zacząć kształcić lepiej. A lepiej to znaczy w mniejszych grupach, bardziej intensywnie, co nie jest jednoznaczne z dłużej. Obawiam się jednak, że widmo kryzysu gospodarczego nie pozwoli na uratowanie resztek honoru uczelni.
Dokonaliśmy czegoś, co w normalnych warunkach jest niewykonalne, co świetnie ilustruje stary dowcip z bardzo długa broda. Na wspólnych manewrach amerykański generał poinformował swojego rosyjskiego kolegę, że żołnierze potrzebują 10 tysięcy kalorii dziennie. Ten odpowiedział, że nie jest to możliwe, bo nie da się zjeść w ciągu jednego dnia 20 kilo kartofli. My byliśmy lepsi, bo nam wydawało się, że ta sama liczba ludzi może wykształcić pięc razy więcej studentów. Może ale… Trochę jak w innym dowcipie. Czy uczony może prowadzić badania po setce wódki. Może… A po ćwiartce – no jeszcze może. A po pół litrze – po tej dawce może jedynie planować badania naukowe!
Mechanizmy cudu
Podobno cudów nie ma. Ale u nas w tak zwanym szkolnictwie wyższym po roku 1989 dokonał się cud. Salomon nie potrafił nalać z pustego, a kolejni szefowie MNiSW dokonywali swoistego cudu – liczba studentów zwiększała się przy w zasadzie niezmiennej liczbie nauczycieli akademickich. Wystarczy sięgnąć do danych statystycznych choćby z raportu Demograficzne tsunami. W roku akademickim 1990/1991 było w Polsce 400 tysięcy studentów, a w rekordowym 2005/2006 prawie 2 miliony, czyli prawie pięć razy więcej. O ile wzrosła w tym czasie liczba nauczycieli akademickich? O te dane statystyczne jest nieco trudniej. Na stronie MNiSW można znaleźć jedynie nieco kabaretową informację: Szkolnictwo wyższe w Polsce to jeden z najbardziej dynamicznie rozwijających się obszarów życia społecznego. W ciągu dwudziestu ostatnich lat przeszło gwałtowne ilościowe oraz instytucjonalne przemiany. W ostatnich dwóch dziesięcioleciach, kiedy liczba studentów w Polsce wzrosła z 403 tys. w roku akademickim 1990/1991 do 1.930 tys. w roku akademickim 2007/2008 – co powszechnie uważa się za jedno z osiągnięć polskich przemian ustrojowych – nakłady na jednego studenta adresowane do uczelni publicznych były niskie (trzy-czterokrotnie niższe niż w wiodących krajach europejskich) i malały, ponieważ znacznie szybciej rosła liczba studentów niż nakłady na szkolnictwo ogółem. Siłą napędową rozwoju nauki i szkolnictwa wyższego są sami naukowcy. W polskim szkolnictwie wyższym zatrudnionych jest w sumie 170 tys. pracowników, z czego 100 tys. stanowią nauczyciele akademiccy, pracujący głównie w szkołach publicznych (84 tys.), a tylko w niewielkim stopniu w instytucjach niepublicznych (16 tys.). MNiSW milczy na temat zmian liczebności kadr akademickich. Więcej na ten temat można przeczytać w artykule w Polityce zatytułowanym Mitologia wyższa. Liczba nauczycieli akademickich rośnie zbyt wolno w stosunku do przyrostu liczby studentów. Nieprawda. Liczba nauczycieli akademickich w ogóle nie rośnie, w ciągu ostatnich 20 lat wręcz spadła. W założeniach do nowelizacji napisano, że na uczelniach pracuje 100 tys. nauczycieli akademickich. Od zeszłego roku nauczyciele mają obowiązek podawać, który ze swoich etatów uważają za podstawowy. Dzięki temu okazało się, że owe 100 tys. etatów okupuje zaledwie 58 tys. osób. I tylu jest w Polsce w 2010 r. nauczycieli akademickich. 20 lat temu było ich 64 tys. W 1990 r. istniało około 100 wyższych uczelni – dzisiaj jest ich prawie 460. Przybyło 1,5 mln studentów. Skoro znamy fakty czas odsłonić mechanikę cudu. Ludzie nie powinni wiedzieć jak robi się parówki i politykę, w tym politykę dotyczącą szkolnictwa wyższego.
Pierwszy mechanizm cudu to wieloetatowość. Tabelka z cytowanej strony MNiSW pokazuje jednoznacznie, że w szkołach niepublicznych kształci się ponad 650 tysięcy studentów. Ktoś ich musi kształcić i są to właśnie ci wieloetatowcy, za których po 23 latach zaczynają się brać ustawy i rozporządzenia, że nie wspomnę o uczelnianych statutach. Dla normalnych ludzi jest jasne, że menadżer nie może pracować jednocześnie dla konkurujących ze sobą firm. Jak nazwać sytuację, w której trzech byłych dziekanów i jeden prodziekan pracują jednocześnie dla swojego macierzystego wydziału i wydziału konkurencyjnego mieszczącego się w tej samej miejscowości. Co więcej oba te wydziały są w szkołach publicznych. Czy istnieje jakieś przyzwoite i cenzuralne słowo na określenie tej sytuacji? Dlaczego nikt tego nie widział przez długie 23 lata? A być może wszyscy to widzieli tylko byli sami beneficjentami tego chorego systemu? Wszak nikt nie zabija kury, która znosi złote jajka.
Drugi mechanizm cudu jest jeszcze prostszy. Sięgnijmy raz jeszcze do statystyk. W roku akademickim 1990/1991 było w Polsce 400 tysięcy studentów, którzy studiowali w zasadzie tylko w szkołach publicznych. Tabelka ministerialna raportuje w najlepszym okresie 1 250 tysięcy studentów w szkołach publicznych czyli ponad trzy razy więcej. A teraz uruchommy naszą wyobraźnię. Wyobraźmy sobie, że szpital przyjmuje trzy razy więcej pacjentów. Bez rozbudowy, bez przyjmowania nowych lekarzy. Szpital marzeń… dla odpowiedniego ministerstwa. Dla pacjentów horror! Taki właśnie aberracyjny horror na publicznych uczelniach przez ponad 20 lat uprawiały kolejne ekipy rządowe i kolejne ministerstwa. Najpierw zmniejszono liczbę zajęć rzekomo w trosce o wolny czas studentów. W kolejnym kroku zwiększono liczebności grup. Dziś w dobie kryzysu szuka się kolejnych oszczędności zamieniając na przykład ćwiczenia projektowe na audytoryjne. Jak te zmiany mają się do jakości kształcenia, o które wszyscy ostatnio mówią i piszą to zupełnie osobny temat…
Wielogłos
Głosów w dyskusji było więcej. Czy był to kolejny konflikt zastępczy albo typowa akademicka dyskusja pokaże czas. Warto odnotować jeszcze kilka innych głosów w dyskusji. Ciekawy jest artykuł Piotra Cieslińskiego – Pytaj głupio. Zmienisz świat i listy: Andrzeja Dworaka, Krzysztofa Matkowskiego, Mirka Chmiela, Mirosława Dziemianowicza. Uczelnia (państwowe?) chce też reformować Pani Rektor Wyższej Szkoły Zarządzania / Polish Open University.
Przestępcy?
Najmocniejszy głos w dyskusji pochodzi z Gdańska: “Czy tak głęboko zanurzyliśmy się w szambie, że pokochaliśmy smród rozkładu?” – pyta w dramatycznym wystąpieniu na uczelnianej konferencji prof. Ewa Nawrocka z Uniwersytetu Gdańskiego. Olbrzymi szacunek i brawa za odwagę powiedzenia głośno tego, o czym wiadomo od lat. Bezmyślna i nieodpowiedzialna reforma szkolnictwa podstawowego i średniego doprowadziła do kompletnej zapaści edukacyjnej. Jej autorzy i orędownicy już gryzą ziemię, a nauczyciele zmagają się z przeszkodami nie do przekroczenia, a my dostajemy studentów niedouczonych, niemyślących, intelektualnie leniwych i biernych, a do tego aroganckich, niezainteresowanych studiami poza zdobyciem „papieru”. Więcej przynoszą: Gazeta Świętojańska, Gazeta Wyborcza i YouTube.
Zostaliście oszukani
Kolejny artykuł z wiosennej burzy uczelnianej pochodzi z 28.04.2012. Początek jest bardzo mocny: Drodzy Młodzi Przyjaciele. Czuję się w obowiązku zwierzyć się Wam z bardzo przykrej tajemnicy. Nie jesteście – większość z Was – dobrze wykształceni, a jedynie tak Wam się wydaje. Zostaliście oszukani najpierw przez nauczycieli, a potem przez wykładowców – wyznaje Jan Stanek, profesor fizyki z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest tam wiele gorzkiej prawdy ale i wiele prawd częściowych i przekłamań. Nie jest w pełni prawdziwe stwierdzenie: pracownicy dydaktyczni są płaceni od liczby wydanych dyplomów, a nie od jakości przekazanej wiedzy. Pracownicy uczelni są płaceni od liczby przepracowanych godzin, czyli tak zwanego pensum. Ma to oczywiście pewien związek z liczbą studentów i absolwentów czyli wydanych dyplomów. Gorsze jest inne zjawisko niszczące jakość przekazywania wiedzy. Nagminne jest obniżanie kosztów kształcenia przez zwiększanie liczebności grup i na przykład zamianę ćwiczeń projektowych na audytoryjne. Smutna prawdą jest niestety stwierdzenie: rzetelne wypełnianie obowiązków dydaktycznych nieuchronnie prowadzi do zawodowej klęski. Ocenia się, że na uniwersytecie pracownicy naukowo-dydaktyczni powinni 70 proc. czasu poświęcać dydaktyce. Jednak awans zawodowy zależy wyłącznie od osiągnięć naukowych, mierzonych liczbą publikacji. I tak jest od 23 lat! Aż dziw bierze, że nikt tego wcześniej nie dostrzegł.
Oskarżenie
Prezes PZU oskarża polskie uczelnie: To fabryki bezrobotnych. Polska edukacja nie ma sensu! Absolwentów naszych szkół trzeba wszystkiego uczyć od nowa – alarmują czołowi polscy pracodawcy. Nie dostaną pracy w swoim zawodzie. Mają dostęp do informacji, ale nie umieją ich analizować, odrzucać śmieci ani wynajdywać najwartościowszych danych – tę ostrą diagnozę przedstawia w Gazecie Andrzej Klesyk, prezes PZU SA (23.04.2002).Ostre słowa. Ale jednocześnie pełne sprzeczności. Kilka wierszy po tych oskarżeniach możemy przeczytać: Do konsultingu przyjmujemy absolwentów matematyki, fizyki, biologii. Ci z właściwymi dyplomami się nie nadają. Od pewnego czasu toczy się nagonka na państwowe uczelnie, do którego to tematu powrócę wkrótce. Nagonka ta ma swój praktyczny wymiar. W wielu miejscach preferowane są tak zwane uczelnie prywatne. No to ja zadaję w tym miejscu naiwne pytanie – ile prywatnych uczelni kształci na kierunkach matematyka, fizyka i biologia? W sektorze prywatnym dominują różne cudeńka wydające przede wszystkim dyplomy w zakresie marketingu i zarządzania. Zadziwiające, że poszukiwania Pana Klesyka zdolnych do nieschematycznego myślenia, którzy potrafią selekcjonować wiedzę, pracować w zespole prowadzą do absolwentów państwowych uczelni, które mimo starań władz ciągle starają się kształcić, edukować a nie wydawać dyplomy ukończenia…
Dlaczego?
Dlaczego zdecydowałem się na utworzenie mojego oficjalnego bloga? Powodów tego kroku jest wiele. Jeden z najważniejszych to dyskusja o stanie szkolnictwa wyższego, która rozgorzała kilka dni temu. Mógłbym oczywiście komentować inne wpisy, ale jestem głęboko przekonany, że po wielu latach pracy na uczelni sam mam coś do powiedzenia na ten temat. Stworzony przeze mnie przed laty Portal iEdu był w zasadzie martwy – nie miałem więc kłopotu z krótkim i nośnym adresem. Edu tłumaczy się samo, podobnie jak I które zdecydowanie wolę od e przeradzające się w naszych warunkach w eee… tam. Last but not least zbliżają się dwa jubileusze. Dwadzieścia lat temu zainteresowałem się I w edukacji. Dziesięć lat temu zaczęła się moja przygoda z Moodle. Czas więc na przygotowania do jubileuszy i budowę… pomnika.