Podobno cudów nie ma. Ale u nas w tak zwanym szkolnictwie wyższym po roku 1989 dokonał się cud. Salomon nie potrafił nalać z pustego, a kolejni szefowie MNiSW dokonywali swoistego cudu – liczba studentów zwiększała się przy w zasadzie niezmiennej liczbie nauczycieli akademickich. Wystarczy sięgnąć do danych statystycznych choćby z raportu Demograficzne tsunami. W roku akademickim 1990/1991 było w Polsce 400 tysięcy studentów, a w rekordowym 2005/2006 prawie 2 miliony, czyli prawie pięć razy więcej. O ile wzrosła w tym czasie liczba nauczycieli akademickich? O te dane statystyczne jest nieco trudniej. Na stronie MNiSW można znaleźć jedynie nieco kabaretową informację: Szkolnictwo wyższe w Polsce to jeden z najbardziej dynamicznie rozwijających się obszarów życia społecznego. W ciągu dwudziestu ostatnich lat przeszło gwałtowne ilościowe oraz instytucjonalne przemiany. W ostatnich dwóch dziesięcioleciach, kiedy liczba studentów w Polsce wzrosła z 403 tys. w roku akademickim 1990/1991 do 1.930 tys. w roku akademickim 2007/2008 – co powszechnie uważa się za jedno z osiągnięć polskich przemian ustrojowych – nakłady na jednego studenta adresowane do uczelni publicznych były niskie (trzy-czterokrotnie niższe niż w wiodących krajach europejskich) i malały, ponieważ znacznie szybciej rosła liczba studentów niż nakłady na szkolnictwo ogółem. Siłą napędową rozwoju nauki i szkolnictwa wyższego są sami naukowcy. W polskim szkolnictwie wyższym zatrudnionych jest w sumie 170 tys. pracowników, z czego 100 tys. stanowią nauczyciele akademiccy, pracujący głównie w szkołach publicznych (84 tys.), a tylko w niewielkim stopniu w instytucjach niepublicznych (16 tys.). MNiSW milczy na temat zmian liczebności kadr akademickich. Więcej na ten temat można przeczytać w artykule w Polityce zatytułowanym Mitologia wyższa. Liczba nauczycieli akademickich rośnie zbyt wolno w stosunku do przyrostu liczby studentów. Nieprawda. Liczba nauczycieli akademickich w ogóle nie rośnie, w ciągu ostatnich 20 lat wręcz spadła. W założeniach do nowelizacji napisano, że na uczelniach pracuje 100 tys. nauczycieli akademickich. Od zeszłego roku nauczyciele mają obowiązek podawać, który ze swoich etatów uważają za podstawowy. Dzięki temu okazało się, że owe 100 tys. etatów okupuje zaledwie 58 tys. osób. I tylu jest w Polsce w 2010 r. nauczycieli akademickich. 20 lat temu było ich 64 tys. W 1990 r. istniało około 100 wyższych uczelni – dzisiaj jest ich prawie 460. Przybyło 1,5 mln studentów. Skoro znamy fakty czas odsłonić mechanikę cudu. Ludzie nie powinni wiedzieć jak robi się parówki i politykę, w tym politykę dotyczącą szkolnictwa wyższego.
Pierwszy mechanizm cudu to wieloetatowość. Tabelka z cytowanej strony MNiSW pokazuje jednoznacznie, że w szkołach niepublicznych kształci się ponad 650 tysięcy studentów. Ktoś ich musi kształcić i są to właśnie ci wieloetatowcy, za których po 23 latach zaczynają się brać ustawy i rozporządzenia, że nie wspomnę o uczelnianych statutach. Dla normalnych ludzi jest jasne, że menadżer nie może pracować jednocześnie dla konkurujących ze sobą firm. Jak nazwać sytuację, w której trzech byłych dziekanów i jeden prodziekan pracują jednocześnie dla swojego macierzystego wydziału i wydziału konkurencyjnego mieszczącego się w tej samej miejscowości. Co więcej oba te wydziały są w szkołach publicznych. Czy istnieje jakieś przyzwoite i cenzuralne słowo na określenie tej sytuacji? Dlaczego nikt tego nie widział przez długie 23 lata? A być może wszyscy to widzieli tylko byli sami beneficjentami tego chorego systemu? Wszak nikt nie zabija kury, która znosi złote jajka.
Drugi mechanizm cudu jest jeszcze prostszy. Sięgnijmy raz jeszcze do statystyk. W roku akademickim 1990/1991 było w Polsce 400 tysięcy studentów, którzy studiowali w zasadzie tylko w szkołach publicznych. Tabelka ministerialna raportuje w najlepszym okresie 1 250 tysięcy studentów w szkołach publicznych czyli ponad trzy razy więcej. A teraz uruchommy naszą wyobraźnię. Wyobraźmy sobie, że szpital przyjmuje trzy razy więcej pacjentów. Bez rozbudowy, bez przyjmowania nowych lekarzy. Szpital marzeń… dla odpowiedniego ministerstwa. Dla pacjentów horror! Taki właśnie aberracyjny horror na publicznych uczelniach przez ponad 20 lat uprawiały kolejne ekipy rządowe i kolejne ministerstwa. Najpierw zmniejszono liczbę zajęć rzekomo w trosce o wolny czas studentów. W kolejnym kroku zwiększono liczebności grup. Dziś w dobie kryzysu szuka się kolejnych oszczędności zamieniając na przykład ćwiczenia projektowe na audytoryjne. Jak te zmiany mają się do jakości kształcenia, o które wszyscy ostatnio mówią i piszą to zupełnie osobny temat…