Wczorajsze kolejne uczelniane zebranie tym razem na poziomie zakładu i zespołów oczywiście nie mogło nie dotknąć spraw globalnych. Zgodnie z zasadą Marka Aureliusza warto posiąść mądrość i rozróżniać to, co możemy zmienić od tego, czego nie możemy zmienić. Rozmowa jak to najczęściej bywa dotyczyła tego, czego nie możemy zmienić. Konkluzje były więc raczej smutne a czasami niestety błędne. Głos jednego z dyskutantów, który stwierdził, że chce walczyć o zmiany ale wszyscy wokół są obojętni odebrałem osobiście. Otóż mojemu szanownemu koledze zależy przede wszystkim na tak zwanej medialnej wrzawie. Wielokrotnie zgłaszałem chęć współpracy, zawsze odpowiedzią było milczenie, co było jedną z motywacji założenia tego bloga.
Na pewno mamy wpływ na to, co się dzieje na wydziale, ale tego najczęściej nie chcemy ruszać często ze względów… towarzyskich, bo tu trudno powiedzieć oni, tu jesteśmy my. Najczęściej krytykujemy ministerstwo mówiąc co oni znowu wymyślili. Pozostaje jeszcze szczebel pośredni, uczelniany. Czy mamy wpływ na to, co robią władze uczelni? Obawiam się że niestety nie do końca a chyba powinniśmy. Podobno wprowadzony niedawno za dosyć ciężkie pieniądze system informatyczny nie pozwala pracować w projektach unijnych w soboty i niedziele, co rodzi poważne problemy w rozpisywaniu tak zwanych kart czasu pracy. Czyżby pracodawca tak bardzo dbał o to, by pracownicy nie przepracowywali się i mieli czas na godny wypoczynek? Wszak wolne soboty były jednym z postulatów w sierpniu ’80. Obawiam się, że nie, bo przecież w prawie wszyscy prowadzimy zajęcia na studiach niestacjonarnych właśnie w soboty i niedziele.
Drugi ciekawy przypadek troski o pracowników tym razem inżynieryjno-technicznych czyli nie będących nauczycielami akademickimi ma już głębokie umocowanie prawne. Zarządzenie w w paragrafie 6 punkcie 2 na stronie 3 mówi: w przypadku pracowników nie będących nauczycielami akademickimi wykonywanie zadań w projekcie winno wiązać się z proporcjonalnym zmniejszeniem dotychczasowych zadań. Cóż to oznacza w praktyce? Wyobraźmy sobie, że taki pracownik zarabia 2 tysiące złotych pracując w tygodniu 40 godzin (160 w miesiącu). Wyobraźmy sobie dalej, że pracuje na rzecz projektu codziennie po 4 godziny co daje 80 godzin w miesiącu. Załóżmy, że jego stawka godzinowa to 50 złotych. Oznacza to, że może dorobić 4 tysiące. W nagrodę za pracę w projekcie pracownikowi zdejmuje się dotychczasowe zadania oczywiście czysto teoretycznie, ale praktycznie i realnie obniża się pensję o 500 złotych. Jest to próba ratowania budżetu uczelni, ale znam lepsze, na przykład ograniczanie bezsensownych wydatków.
Osobiście poruszyłem temat pewnego absurdu. Z 20 milionów budżetu wydziału 18 milionów a nie procent pochłania działalność dydaktyczna. Czyli podstawą naszej działalności jest dydaktyka. A oceniani jesteśmy w tej samej grupie co instytuty naukowo badawcze, które z zasady nie prowadzą działalności dydaktycznej. Ktoś powie, że to tylko 240 godzin na rok. Tak, tyle jest tak zwanych godzin kontaktowych czyli przy tablicy. Dochodzi przygotowanie zajęć i ich aktualizacja, tak, aby dziennikarze mieli mniejsze szanse używania sobie, że uczymy historii. Obsługujemy coraz większą liczbę studentów, coraz więcej czasu zajmuje kontakt z nimi, na którego brak wszyscy narzekają. Kiedy więc pracować naukowo za nieco ponad 2 tysiące? W soboty i niedziele? Przecież tak nie lzia, nie nada…